16 sierpnia - dzień 1
"A miało być tak pięknie..."

Po porannej "wymianie poglądów" z moja lepsza połową i ustaleniu warunków, takich jak ostateczny dzień powrotu, o godzinie 9:40 wyruszyłem z ulicy Sportowej 25 w Trzemesznie.

Od samego początku problemem był nie tyle obładowany niczym grzbiet muła bagażnik, co mocny wiatr. Oczywiście przeciwny. Wiedziałem jednak, że mając przed sobą około 100 km pedałowania i perspektywę, że większość z tego może być pod wiatr, nie należy się przesadnie zrywać. Pocieszając się, że za chwilę wiatr ustanie, zmieni się jego kierunek,a przede wszystkim, że kolejne dni będą lżejsze dotarłem do pierwszego punktu na trasie. Było to skrzyżowanie drogi prowadzącej z Lubcza z drogą krajową nr 5. Około 25 km trasy. Chwila odpoczynku i wjazd na krajówkę. Starałem się za wszelką cenę unikać takich ruchliwych dróg, ale nie zawsze się udawało. Tak naprawdę przejazd krajówką pozwolił zaoszczędzić dużo czasu i drogi, a odcinek miał około 2 km. Chwilę po zjeździe na drogę lokalną znalazłem się w Rogowie. Na rynku pomachaliśmy sobie z dwoma panami "sakwiarzami", a że było jeszcze za wcześnie na dłuższą przerwę pojechałem dalej w stronę Janowca Wielkopolskiego. Po wjeździe do lasu zaraz za Rogowem wielka ulga. Po ponad 30 km w końcu chwila wytchnienia od wiatru. Z tej radości postanowiłem zasiąść na przydrożnym kamieniu i pochłonąć wielkiego, czerwonego pomidora. Po drugiej stronie ulicy stał znak ze schematem tras rowerowych w tej części Pałuk. Był tam m. in. Pałucki Szlak Rowerowy - Szlak czterech Gmin. Zarówno schemat szlaków jak i znaki informujące o atrakcjach w okolicy wyglądał bardzo zachęcająco, ale to już zostawię na inną wycieczkę.


Mój wierny rumak...

 

Po wyjeździe z lasu, czyli tylko kawałek dalej, znów rozpocząłem nierówną walkę z wiatrem. W ten sposób dotarłem do Rynku w Janowcu Wielkopolskim. Warto jednak wspomnieć o Kołdrąbiu. Jest to miejscowość położona kilka kilometrów za Rogowem nad Jeziorem Kołdrąbskim. Pod względem turystycznym nie ma tam żadnych atrakcji, ale warto zobaczyć pałac, w którym mieści się dom dziecka. Nie sposób też nie zauważyć ciekawego układu cmentarza. Odnosi się wrażenie jakby droga przebiegała przez sam jego środek. Po prawej stronie, przy jeziorze, znajduje się część z małymi nagrobkami, natomiast po lewej z dużymi.

Wracając do Janowca. Na liczniku miałem już około 45 km. Poza tym dochodziło już południe, więc zrobiłem sobie przerwę na drugie śniadanie. Bułka z pasztetem i herbata z termosu smakowały jak najlepszy rarytas.

Następnym etapem, gdzie był zaplanowany postój dłuższy niż 5 minut miał być Wągrowiec. Był to jeden z najtrudniejszych odcinków w życiu, a z pewnością najgorszy podczas całej wyprawy. Wiatr wiał prawie cały czas prosto w twarz, a do tego nie było żadnej osłony przed nim. Prędkość maksymalna na prostej odcinku drogi (między Mirkowicami a Rąbczynem) przy jej niemal zerowym nachyleniu wynosiła w porywach do 12 km/h. Chciałem już nawet poddać się i zawrócić, bo zaczynało mi już brakować sił. A miało być tak pięknie... Na szczęście zaraz za Rąbczynem jest około kilometrowy odcinek drogi, który idzie przez las. To dało chwilę wytchnienia. Zaraz za lasem wyprzedził mnie jeden z lepszych pojazdów wyścigowych rodem z fabryki Ferrari - Ursus C-330. Trzymałem się zaraz za nim przez dobre 3 km, a w tym czasie prędkość nie spadła poniżej 30 km/h. Potem został już tylko kawałek do Wągrowca. Postój zrobiłem sobie przy kawiarni w centrum. Główna ulica wyjazdowa na Margonin jest doskonałym przykładem jak wyremontowane kamienice mogą ozdobić miasto.